Wystarczy wpisać w wyszukiwarce internetowej hasło Sebastian Niedziela, a ukaże się duży zapis w Wikipedii o tym bardzo ciekawym człowieku:
„Sebastian Niedziela (ur. 4 marca 1975) – polski kompozytor.
Ukończył studia kompozycji z wyróżnieniem na Akademii Muzycznej w Katowicach, w klasie prof. Józefa Świdra.
Jego nazwisko po raz pierwszy pojawiło się w mediach (na pierwszej stronie „Rzeczpospolitej” i „Dziennika Polskiego”) w związku z przyznaniem mu w 1998 za poemat symfoniczny „Sur l’Esperance” Nagrody Zgromadzenia Regionów Europejskich w Konkursie Młodych Kompozytorów zorganizowanym w Strasburgu. W ponad dwudziestoosobowym jury konkursu znaleźli się znani kompozytorzy reprezentujący europejskie kraje, m.in. Sofia Gubaidulina i Mauricio Kagel.
Prowadzone były rozmowy z gitarzystami takimi jak Steve Vai, Yngwie Malmsteen i John Petrucci na temat prapremiery nagrodzonego utworu, który w swojej oryginalnej wersji jest koncertem na gitarę elektryczną i orkiestrę symfoniczną. Utwór na razie jednak nie został w tej wersji wykonany.
Z bliżej nieznanych przyczyn Sebastian Niedziela, jako jedyny z laureatów, otrzymał przyznaną mu nagrodę dopiero w 2000, po oficjalnej interwencji senator Grażyny Staniszewskiej i przedstawicieli Zgromadzenia Regionów Europejskich.
Zaproszony do współpracy przez dyrektora Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, Henryka Talara, pracował z takimi reżyserami jak Teresa Kotlarczyk czy Grzegorz Królikiewicz. Za muzykę do zakupionego przez TVP spektaklu Grzegorza Królikiewicza „Anhelli wg Słowackiego” został (wraz ze współautorem muzyki Januszem Kohutem) nominowany do Złotej Maski.
Dwukrotnie nagradzany stypendium artystycznym Prezydenta Miasta Bielska-Białej. Został również uhonorowany specjalną nagrodą przez rodzinną gminę Wilkowice.
Jako kompozytor, aranżer i inżynier dźwięku współpracował m.in. z finalistami Idola: Alicja Janosz, Patrycja Wódz i Mike Zawitkowski.
Współpracował przy wydaniu książki pt. „Kolędy i tradycje bożonarodzeniowe” Wydawnictwo Debit (w katalogach wymieniany jest często jako współautor).
Dla bostońskiego wydawnictwa Yang Martial Arts Association, specjalizującego się w książkach i filmach dotyczących gongfu i qigong, przetłumaczył siedem płyt DVD, m.in. „Baguazhang z Emei” mistrza Liang Shou-Yu. Jest to pierwsza publikacja instruktażowa na temat stylu Baguazhang wydana po polsku.”
Zaciekawieni pasją muzyczną tego człowieka oraz faktem, że mieszka on w Wilkowicach przy ulicy Żywieckiej postanowiliśmy przeprowadzić z nim rozmowę. Niesiony chęcią poznania tak ciekawego i interesującego człowieka zadzwoniłem do niego. W słuchawce odezwał się miły i serdeczny głos: „Tak. Mogę się z panem spotkać i porozmawiać.” Umówiliśmy się w jego domu i szybko się zjawiłem.
Na początku zadałem pytanie: „Proszę nam opowiedzieć coś o sobie, aby czytelnicy Głosu Gminy Wilkowice poznali Pana, Pana sukcesy, klasę muzyczną i ewentualne problemy.”
Sebastian Niedziela: Pochodzę z rodziny o bardzo mocnych tradycjach muzycznych zarówno od strony ojca jak i od strony matki. Dziadek Konrad Świerczek komponował i był nauczycielem muzyki, po wojnie wydał pierwszy śpiewnik w j. polskim. Mieszkał w Mikuszowicach. Mama, Maria Świerczek-Niedziela, poszła w jego ślady i przez całe życie uczyła w Bielsku w szkole muzycznej. Była tam bardzo szanowaną osobą i autorytetem muzycznym. Ojciec, Franciszek Niedziela, był znanym w Polsce nauczycielem gry na klarnecie. Miał tak wielką renomę, że jeżeli jakiś uczeń startował na uczelnię i dowiadywano się, że liceum ukończył w klasie Franciszka Niedzieli, to albo była taka reakcja, że go w ogóle nie chcieli przyjąć (bo zbytnio zawyży poziom), albo wszyscy od razu wiedzieli, że egzamin wstępny będzie tylko formalnością (bo uczeń jest tak dobrze przygotowany). Tata również grał w orkiestrze – jeśli dobrze pamiętam: WOSPR. Dzięki temu w tamtych czasach, gdy tak trudno było wyjechać z kraju, on jako muzyk orkiestrowy jeździł po całym świecie. Większość tych podróży odbył, zanim się urodziłem. Z pewnością podróże w dużym stopniu wpłynęły na to, kim był. Z wczesnych wspomnień pamiętam też tatę pochylonego nad odbiornikiem radiowym i słuchającego wiadomości “Wolnej Europy”. Czasem przy okazji szukania tego zagłuszanego przez władze programu, nagle, wśród trzasków odbiornika, odzywała się przepiękna egzotyczna muzyka. Słuchałem jak zaczarowany, a rodzice mówili mi, że to “stacja z Iranu”.
Władysław Wala: A Pan co studiował? Jaki instrument?
Sebastian Niedziela: Na początku uczyłem się od mamy fortepianu. Jeszcze nawet przed szkołą, bo rodzice od najmłodszych lat dbali o to, aby w domu wykształcić muzyka. Nie zawsze wychodziło to łatwo. Wiadomo jakie są dzieci. Czasem nie chcą się pilnie uczyć, a przecież muzyka to nie tylko zabawa, wymaga ciągłych ćwiczeń. Myślę też, że rodzicom, szczególnie mamie, jest trudno uczyć własne dziecko, nawet jeśli jest doświadczonym nauczycielem. Łatwo stracić dystans, cudze dziecko uczy się łatwiej. Tak czy inaczej, dzięki rodzicom miałem mnóstwo kontaktu z muzyką od najmłodszych lat. Już jako mały brzdąc byłem zabierany na lekcje do szkoły, na występy i koncerty. Z tych najmłodszych lat wciąż świetnie pamiętam pełne ognia wykonanie “Krzesanego” Kilara w dawnej bielskiej sali Pod Orłem. W domu rodzice uczyli mnie piosenek. Sadzali przy fortepianie i “komponowałem” jakieś pierwsze własne utwory ze słuchu. Żebym w ogóle dosięgnął klawiatury, na krześle kładli drewniane pudełko i dopiero na nim mnie sadzali… Przez całą podstawową i średnią szkołę muzyczną uczyłem się gry na fortepianie, wpierw u mamy, następnie w klasie pani prof. Marii Kubicy-Skarbowskiej, wykładowcy UŚ, nauczycielki o niezwykle silnej, wyrazistej osobowości, która wykształciła wielu muzyków znanych nie tylko w Polsce. Fortepian był moim głównym przedmiotem, czyli jak to się określa fachowo, byłem “w klasie fortepianu”. Ojciec natomiast w szkole uczył mnie na klarnecie. Gdy tata zmarł, nie kontynuowałem już nauki na tym instrumencie. Głównym instrumentem jest i pozostał fortepian. Za to pod koniec szkoły nauczyłem się grać na gitarze – sam. Nigdy nie brałem formalnych lekcji. W rodzinie były pewne niespełnione marzenia związane ze skrzypcami. Dziadek potrafił dobrze grać na skrzypcach, natomiast głównie uczył na fortepianie. Ojciec chciał grać na skrzypcach, lecz w końcu zdecydował się na klarnet. Matka chrzestna jest nauczycielką skrzypiec i gdy poszedłem do szkoły muzycznej, zaproponowała ten instrument, jednak rodzice wybrali dla mnie fortepian. Ten skrzypek, którym mogłem zostać, a nie zostałem, gdzieś tam głęboko we mnie siedział. I kiedy wziąłem gitarę do ręki, szczególnie elektryczną, jej jakość dźwięku, sposób jego wydobywania, charakter gitary elektrycznej, od razu przemówiły do mnie i pewnie te marzenia się obudziły. Poza tym od najmłodszych lat słuchałem muzyki rockowej, a nawet jeszcze cięższych odmian rocka, to były moje pierwsze płyty z samodzielnie wybraną muzyką. Później zacząłem słuchać muzyki pop, oczywiście Michaela Jacksona i Madonny, muzyki filmowej Morricone, Goldsmitha, Contiego, Badalamentiego, elektroniki Björk… przeróżnej muzyki. Ale, wstyd się przyznać, mimo że chodziłem do szkoły muzycznej, długo unikałem muzyki poważnej, szczególnie tzw. “współczesnej”, choć i do niej w końcu dorosłem. Jednak od razu urzekła mnie gitara, szczególnie gitara solowa, jej ekspresyjne, śpiewne i mocne brzmienie, to, że ten sam instrument tak różnie brzmi w zależności od tego, kto trzyma go w rękach…
Władysław Wala: To na pewno lubi Pan utwór Santany „Europa”?
Sebastian Niedziela: Tak! „Europę” uwielbiam. Jest to jeden z utworów, które sprawiły, że zacząłem marzyć o grze na gitarze. Drugim takim utworem jest hymn USA wykonany przez Jimiego Hendrixa w Woodstock. W czasach szkolnych słuchałem popularnych piosenek rockowych ale i ambitniejszej instrumentalnej muzyki gitarowej. Następnie kolega, który porzucił szkołę muzyczną, pod koniec liceum wciągnął mnie w granie i marzenie zaczęło się spełniać. Gdy usłyszałem, jak gra mój kolega, zaskoczyło mnie, że ten instrument jest – przynajmniej z pozoru – tak łatwy. Nie trzeba chodzić do szkoły, nie potrzeba nut. Wystarczy zapał i dobry słuch, a można być świetnym gitarzystą. Później „im głębiej w las” okazało się, że nie jest to wcale takie proste i do tej pory uczę się, wciąż odkrywając nowe tajemnice gitary. W liceum miałem wspaniałego nauczyciela, pozwolę go sobie wspomnieć, pana Kazimierza Dudę, który uczył mnie improwizacji na dodatkowych, specjalnie przydzielonych lekcjach. I były to lekcje niesamowicie cenne. Nauczyłem się wtedy aranżować, pisać partytury, improwizować na fortepianie i używać syntezatorów (tu bezinteresowną pomoc zaofiarował dawny uczeń p. profesora, znakomity bielski kompozytor, skrzypek i klawiszowiec, Krzysztof Maciejowski), nauczyłem się o muzyce wielu cennych rzeczy, zachowujących wartość niezależnie od wybranego instrumentu czy gatunku muzycznego. Prócz tego profesor próbował mnie zarazić miłością do jazzu, którym się pasjonował i w którym się specjalizował. Nie chciałem tak komponować, mimo że wielu moich szkolnych kolegów słuchało i świetnie grało jazz. Ten styl wydawał mi się zbyt intelektualny. Jednak mój nauczyciel był otwartym i elastycznym człowiekiem, potrafił tak dopasować styl uczenia, że przekazał mi ogromną ilość wiedzy – w tym również na temat jazzu – do niczego nie zmuszając, niczego nie narzucając. Do dziś jestem mu za to wdzięczny.
Rozmowę przeprowadził Władysław Wala. Druga część rozmowy ukaże się wkrótce.